Udalo sie Czebyszew zdobyty, góra Tshebyshevfjellet na Sorkapp'ie.
Wysokosc góry: 920m, wg GPS-a najwyższy punkt 931m, start od poziomu morza.
Oto jak to szlo po kolei:
O 9:00 ruszyliśmy, sklad: Ja, Krzychu, Zbychu, Laska (Michał Laska), Tomek
Start pontonu gdzieś 9:30-9:40
Zapłynęliśmy na polski statek "Oceania" - po jakieś badactwo dla Darka.
Tam nie mieli dla nas piwa

, więc zabralismy badactwo i zawieźlismy je spowrotem do bazy.
Znowu z bazy na ponton, i na druga stronę fiordu, po skosie, jakieś 17-20 km.
Fala na początku mała, potem trochę większa i długa oceaniczna, ale bez tragedii.
Ponton na silniku 40 KM czterosuwie ladnie smigał slizgiem więc było spoko.
Pogoda miała być super, ale byly głownie niskie chmury, na pulapie 200m (co się potem organoleptycznie sprawdziło)
Dotarlismy do zatoczki, zaciągneliśmny w "pinciu" ponton po rzeczce w górę, za płyko było by płynąć.
Potem kawalek dalej byla zatoczka, osłonięta wałem piachu, ponton wyciągnęliśmy z 10-15 m od brzegu
uzywając do tego niezwykłej siły naszych mięśni i trochę klnąc przy tym.
Wylądowaliśmy jakieś 50m od Konstanitinowki, dawnej radzieckiej bazy (jedna drewniana pół żywa buda)
Zdjęliśmy "błogoslawione" (jak ja ich nie cierpie) Helly-Hanseny, ja włożyłem gumowce, reszta Trekkingi.
Rozdzieliliśmy się. Tomek poszedł sobie połazić po nizinach, my za cel obraliśmy Silesiafjellet (górę Śląską 720m)
oraz potem w planie granią do Czebyszewa 920m. Granią do przejścia było jakies 3km.
Do górki Śląskiej od brzegu jest jakieś 7km (na oko), poszliśmy na początku tundrą, a potem
moreną boczną lodowca Gusbreen (lodowiec kończy się na lądzie, ale potem wyżej ma wcale nie slabe cipulki tzn. czyt. szczeliny)
Podeszliśmy ile się da moreną, lodowiec boczny który mieliśmy z prawej wyglądał slabo i podejście bylo strome, a widok
ucinało nam na poziomie jakichś 200-250m (nieskie chmury), więc postanowilismy obejść Silesiafjellet i zaatakowac od południa.
Był to bardzo dobry pomysł, przecięliśmy boczną część Gusbreena, nie bylo tam cipeczek, i obchodząc górkę treafiła się jaskinia.
Staiwrdzilismy, że warto ją spenetrować - wyglądala obiecująco, podejście natomiast po sniegu było raczej sporo strome.
udało się wejść, przed samą jaskinią byla taka wąska cipka, którą musieliśmy obejść i kawałek (ze 3-5m) pionowo po sniegu
ale się udało, sama jaskinia (dolomity) bardzo ciekawa, ktoś już tam był, gdyż było założone stanowisko.
Pozwiedzaliśmy jaskinię, probiliśmy zdjęcia i filmiki i wyszliśmy. Postanowiliśmy na dół zjechac na dupach.
To był mój pomysl, więc zaatakowalem najpierw. Laska trochę się obawiał, ale powiedziałem mu, że grozi mu tylko
największe zagrożenie polarnika - czyli nalapanie sniegu w buty i pod spodnie.
Zjechałem, jazda była przednia i ostra, prtzelecialem cipulkę na wylot i dalej w dół po zboczu jakies 70 stopni nachylenie
niżej oczywiście mniejsze. Za mną pojechał, Krzychu, potem Laska, Zbychu. Wszyscy doświadczyli grozy sniegu w butach, spodniach itd.
Wszystko było filmowane, potem kolejny zjazd, a potem dalej. Wyszliśmy za Silesię, skręcilismy na wschód i w górę.
Gusbrenn tutaj juz był bardzo poorany, szlismy jego północnym skrajem, a potem prostu na Silesię. Podejście na początku
po śniegu, potem luźne kamienie (ochrzciliśmy to nasypem kolejowym i tak juz zostało). Po nasypie przyszła kolej na skałę gołą
na zmianę z mini nasypami, z przewagą skały, podjeście dosyć strome, ze 30-40 stopni. Za to szybko zyskiwaliśmy wysokość.
Na wysokości około 350 metrów może trochę wyżej (GPS) weszlismy w chmury, i tak dobrze bo zaczęły się podnośić, poprzednio
były niżej, a prognoza mówiła, że popołudniu się przejaśni. na tej wysokości były jednak juz chmury i jakieś 0 max +1 temperatura.
Doszliśmy do grani, dalej granią po mieszance skał i śniegu zmrozonegu, Silesia w totalnej mgle, temperatura lekko na minusie.
Zdjęcia, jakis popas w stylu kawalek czekolady, zupka z termosu i herbata, której połowa się wylała. Teraz w/g GPS-a na
Czebyszewa zostało 2,7 km w poziomie i 210m w pionie. Więc w drogę, Tomkowi obiecalismy, że wrócimy za 5 godzin, ale już widać
że się nie da, na szczęście z góry udało się z bazą na radiu UKF dogadać i przekazać by powiedzieli Tomkowi co i jak, my z nim
bezpośrednio gadac nie moglismy bo przesłaniala go góra. Droga na Czebyszewa byla ciekawa. Pierwszy kilometr to totalne mleko
wszędzie w każdą stronę biało, żadnego - dosłownie żadnego szczegółu, tylko GPS, cieżko bylo się zorientowac nawet czy idziemy
prosto czy lekko z górki, pod górę dawalo się wyczuć. Potem zobaczylismy grań, przekroczylismy jedną przełecz i juz prostu atak
na czebyszewa. Zaczęło coś tam wiać, ale i czasami jasniej bylo od góry, więc pojawiły się nadzieje na wyjście ponad chmurę.
ostatnie podejście jakiś 1 km to grań, z jednej strony przepaść, wialo jak złe, i stopniowo się przejasniało. Jakieś 300m od celu
zaczęliśmy wychodzić sporadycznie ponad chmurę, słońce wtedy świeciło bardzo fajnie i widoki nieziemskie, m.in. na Hornsundtind'a
Niestety Hornsundtind'a nie udało mi się zdobyć co najbardziej mnie boli, ale niestety kierownik wyprawy nie pozowlił i dyskusje
nie mialy sensu, bodaj ten czebyszew się udał co jest i tak fartem.
Na Czebyszewie miała byc budka z piwem, kebabami, i ukraińskie feministki machające radośnie cyckami na powitanie, niestety
nie udało nam się tego wszystkiego znaleźć, za to z dokładnością co do metra na GPSie wleźliśmy na szczyt. Przejaśniało się bardzo
ładnie parę razy, więc zdjęcia i filmiki tez powstały zacne. Zostało zejść, najprostsza droga w dół - przepaść i kocioł Negerbreen'a
Niby lodowiec "neger" czyli czarny lodowiec - brzmi ciekawie, czarnego lodowca nie widziałem, ale idąc grania jakieś 2-3km
nigdzie nie dało się zejść, jeden wielki kocioł i przepaść. poza tym zeszliśmy znowu w chmurę igówno bylo widać.
Przeszliśmy calą grań, potem skręt na zachód, dalej dość stromo w dółnasypem kolejowym mieszanym z tundrą i kwiatkami.
Ostatnie 200m jak nie więcej zjazd na dupie, zarejestrowany naturalnie na kamerze Edu-science. ZJazd był długi o ostry, prędkość
w pewnej chwili (przynajmniej moja) naprawdę konkretna, ale w ten sposób 100m w dół w minutę max. na dole juz czekał Tomek na nas.
W sumie zeszło się nam 7,5 godziny na ten cały wypad, więc trochę było. Potem na dół do konstantinowki do pontona, założenie
tych cholernych hellyhansenow, przepchnięcie pontonu ze 100m do morza (bo akurat prawie max odpływu był, a jak przypływaliśmy
to woda była wyżej). Po drodze odwiedziliśmy Oceanię, zabraliśmy jednego gościa do stacji, dwa pontony juz innych gości zabrały.
Szykuję się wieć w bazie spora imprezka, powrót ostatecznie byl około 19:30 cała akcja jakierś 10,5 godziny.
Poprzednia wersja głosila że by zdobyć Czebyszewa trzeba wypłynąc przed sniadaniem, szybko bez innych spraw dotrzeć, właźić tylko
na Czebyszewa, najprostszą drogą, schodzić i wracać - i okolo północy się powróci. No ale to opinia "doświadczonych polarników",
którzy juz zimowali wcześniej, na wszystkim się znają, a na Fugla nawet nie weszli (w tym zimowaniu, a Fugiel to najbliższa stacji
górka mająca 500m, bez żadnych lodowcow, w odległości 2km od bazy). No ale doświadczeni polarnicy wiedzą najlepiej, siedząc row w bazie.
Tym miłym akcentem kończę opowiadanie o Czebyszewie.
Pozdrawiam